Kochajcie mnie za to, że kocham, bo lubię
Parę dni temu przyglądałam się uczestnikom dyskusji o prostytucji w Niemczech (ARD Günther Jauch). Czy dalej ją legalizować, czy też może zdelegalizować, tak jak to zrobiły kraje skandynawskie, gdzie notabene karze podlegają nie kobiety świadczące usługi, lecz faceci korzystający z tych usług.
Udział brali politycy, w których gestii leży wszystko, łacznie z delegalizacją tego od wieków znanego zawodu (a jednak zawód), ale również elekwentna i wykształcona kobieta czerpiąca zyski z oferowania swoich seksualnych usług, a także inwestor inwestujący w burdele - Jürgen Rudloff.
Dziewczyna z Monachium, rzutka, nie w ciemę bita, elokwentnie potrafiła odeprzeć każdy atak z przeciwnej strony. Otóż właśnie ta dziewczyna zaproponowała, by nie nazywać prostytucji prostytucją, lecz pracą seksualną, a ona sama chciałaby być określana jako „Sexarbeiterin”. Słowo „Sexarbeiterin” po niemiecku powinno znaczyć w języku polskim pracownik świadczący usługi seksualne. No, chyba nie pracownik seksualny?? Zastanawiałam się długo, i nic nie wymyśliłam. Pracownica seksualna odpada. Pracownica świadcząca usługi w dziedzinie seksu jest za długie, a wiec jak? Kto to będzie i jak go nazwać.
Słowo prostytutka (także męska prostytutka) ma bardzo negatywne zabarwienie, wręcz pogardliwe i deprecjonujące. Do wieku XIX posługiwano się słowami: nałożnica, konkubina, kurtyzana, metresa. Dopiero w wieku XIX weszło w użycie słowo prostytucja (łac. pro i statuere: wystawić na przodzie, czyli wystawiać się na pokaz). Jednak nikt go nie lubi. Aczkolwiek brzmi lepiej niż słowo na k... czy ladacznica lub ulicznica.
Słowo „Sexarbeiterin” zawiera aspekt zarobkowania w pierwszym rzędzie – twierdziła dziewczyna. Nie wywoła niemiłych asocjacji ze słowami: handel kobietami, przymuszanie do nierządu, sutenerstwo. Dziewczyna - opowiada - zasmakowała w sprzedaży seksualnych wdzięków w salonach masażu jeszcze jako studentka informatyki i postanowiła to wdzięczne zajęcie kontynuować, bo kontakty z ludźmi są miłe, a i grosza trochę też wpadnie.(Po co się wysilać w informatyce). Tylko jest mały mankament: społeczeństwo pogardza takimi, a ona by pragnęła uznania za swoje wybitne w dziedzinie seksu usługi. No, cóż, ja nic nie powiem.
Ma rację? Nie wiem. Niech sobie robi, jak lubi, i dalej, co lubi. Nikt w gronie dyskutujących się jej nie czepiał czy cokolwiek zarzucał. A niech rozdaje uśmiechy za forsę, niech kontakty z ludźmi wzbogacają jej osobowość. Jej sprawa.
Tylko, boże mój, jest inna strona medalu: co z tymi innymi biednymi cudzoziemkami, pozamykanymi w piwnicach, zwerbowanymi podstępnie i przywiezionymi do niemieckich burdeli wbrew swojej woli? Bo, aby zapełnić burdele na zachodzie Europy, sutenerzy ściągają bardzo często młodociane dziewczyny ze wschodniej i południowej Europy, które nie znają języka niemieckiego, które są oszukiwane i nęcone ofertami pracy, często mamione rzekomą miłością werbujących love-menów, a które na koniec lądują w szczelnych burdelach i nie wiedzą, jak się z nich wydostać. O wymuszonej konsumpcji narkotyków nie wspomnę. Co z tymi dziewczynami?
Jest to przeogromny problem w spoleczeństwie, dyskutanci próbowiali rozgraniczyć obydwie strony medalu.
Najgorsze dla mnie jest to, że tym całym procederem, po drugiej stronie medalu, steruje płeć przeciwna. To mężczyźni czerpią milionowe zyski z pracy tych oszukanych kobiet. W gronie dyskutantów był właśnie taki inwestor (Jürgen Rudloff), który rozwija sieć burdeli na zachodzie Europy, inwestując miliony euro w hostele, w których wynajmuje pokoje dziewczynom. Ten pan podobno nie ma nic wspólnego z przestępczą działalnością, wszystko u niego jest pod kontrolą.
Chcialabym w to wierzyc, i nie tylko ja - ale naprawde, to nikt w to nie wierzy, łącznie z policją. Ten pan zarabia krocie, nie robiąc nic. Smieszny, mały, bogaty pan. Ma uznanie w społeczeństwie? Nie sądzę. Powinien spalić się ze wstydu. On natomiast przyucza już swojego syna do prowadzenia tego wielgachnego przedsiębiostwa. Do kaduka! On był niemal dumny z tego, co robi!
A wracając do legalizacji prostytucji - w Niemczech zalegalizowano ją w 2002 r.
Zgodnie z ustawą prostytucja od tego czasu nie jest nieobyczajna, a prostytutki są włączone w system ubezpieczeń socjalnych. Ustawa nie przyniosła nic kobietom przymuszanym do tego zawodu, związała ręce policji, która choć wie, że wielu kobietom jest w niewoli w burdelach źle, to jednak nie może pomóc, bo prostytucja nie podlega karze, a zastraszone kobietey nie chcą zeznawać. I wszystko, mimo licznych kontroli w burdelach (w Bawarii wolno policji kontrolować burdele), spełza na niczym. Dziewczyny wegetują wykorzystywane przez swoich sutenerów, wykonując niewolniczą pracę. Czy to ma być praca? Sexarbeiterin?
Parę dni temu przyglądałam się uczestnikom dyskusji o prostytucji w Niemczech (ARD Günther Jauch). Czy dalej ją legalizować, czy też może zdelegalizować, tak jak to zrobiły kraje skandynawskie, gdzie notabene karze podlegają nie kobiety świadczące usługi, lecz faceci korzystający z tych usług.
Udział brali politycy, w których gestii leży wszystko, łacznie z delegalizacją tego od wieków znanego zawodu (a jednak zawód), ale również elekwentna i wykształcona kobieta czerpiąca zyski z oferowania swoich seksualnych usług, a także inwestor inwestujący w burdele - Jürgen Rudloff.
Dziewczyna z Monachium, rzutka, nie w ciemę bita, elokwentnie potrafiła odeprzeć każdy atak z przeciwnej strony. Otóż właśnie ta dziewczyna zaproponowała, by nie nazywać prostytucji prostytucją, lecz pracą seksualną, a ona sama chciałaby być określana jako „Sexarbeiterin”. Słowo „Sexarbeiterin” po niemiecku powinno znaczyć w języku polskim pracownik świadczący usługi seksualne. No, chyba nie pracownik seksualny?? Zastanawiałam się długo, i nic nie wymyśliłam. Pracownica seksualna odpada. Pracownica świadcząca usługi w dziedzinie seksu jest za długie, a wiec jak? Kto to będzie i jak go nazwać.
Słowo prostytutka (także męska prostytutka) ma bardzo negatywne zabarwienie, wręcz pogardliwe i deprecjonujące. Do wieku XIX posługiwano się słowami: nałożnica, konkubina, kurtyzana, metresa. Dopiero w wieku XIX weszło w użycie słowo prostytucja (łac. pro i statuere: wystawić na przodzie, czyli wystawiać się na pokaz). Jednak nikt go nie lubi. Aczkolwiek brzmi lepiej niż słowo na k... czy ladacznica lub ulicznica.
Słowo „Sexarbeiterin” zawiera aspekt zarobkowania w pierwszym rzędzie – twierdziła dziewczyna. Nie wywoła niemiłych asocjacji ze słowami: handel kobietami, przymuszanie do nierządu, sutenerstwo. Dziewczyna - opowiada - zasmakowała w sprzedaży seksualnych wdzięków w salonach masażu jeszcze jako studentka informatyki i postanowiła to wdzięczne zajęcie kontynuować, bo kontakty z ludźmi są miłe, a i grosza trochę też wpadnie.(Po co się wysilać w informatyce). Tylko jest mały mankament: społeczeństwo pogardza takimi, a ona by pragnęła uznania za swoje wybitne w dziedzinie seksu usługi. No, cóż, ja nic nie powiem.
Ma rację? Nie wiem. Niech sobie robi, jak lubi, i dalej, co lubi. Nikt w gronie dyskutujących się jej nie czepiał czy cokolwiek zarzucał. A niech rozdaje uśmiechy za forsę, niech kontakty z ludźmi wzbogacają jej osobowość. Jej sprawa.
Tylko, boże mój, jest inna strona medalu: co z tymi innymi biednymi cudzoziemkami, pozamykanymi w piwnicach, zwerbowanymi podstępnie i przywiezionymi do niemieckich burdeli wbrew swojej woli? Bo, aby zapełnić burdele na zachodzie Europy, sutenerzy ściągają bardzo często młodociane dziewczyny ze wschodniej i południowej Europy, które nie znają języka niemieckiego, które są oszukiwane i nęcone ofertami pracy, często mamione rzekomą miłością werbujących love-menów, a które na koniec lądują w szczelnych burdelach i nie wiedzą, jak się z nich wydostać. O wymuszonej konsumpcji narkotyków nie wspomnę. Co z tymi dziewczynami?
Jest to przeogromny problem w spoleczeństwie, dyskutanci próbowiali rozgraniczyć obydwie strony medalu.
Najgorsze dla mnie jest to, że tym całym procederem, po drugiej stronie medalu, steruje płeć przeciwna. To mężczyźni czerpią milionowe zyski z pracy tych oszukanych kobiet. W gronie dyskutantów był właśnie taki inwestor (Jürgen Rudloff), który rozwija sieć burdeli na zachodzie Europy, inwestując miliony euro w hostele, w których wynajmuje pokoje dziewczynom. Ten pan podobno nie ma nic wspólnego z przestępczą działalnością, wszystko u niego jest pod kontrolą.
Chcialabym w to wierzyc, i nie tylko ja - ale naprawde, to nikt w to nie wierzy, łącznie z policją. Ten pan zarabia krocie, nie robiąc nic. Smieszny, mały, bogaty pan. Ma uznanie w społeczeństwie? Nie sądzę. Powinien spalić się ze wstydu. On natomiast przyucza już swojego syna do prowadzenia tego wielgachnego przedsiębiostwa. Do kaduka! On był niemal dumny z tego, co robi!
A wracając do legalizacji prostytucji - w Niemczech zalegalizowano ją w 2002 r.
Zgodnie z ustawą prostytucja od tego czasu nie jest nieobyczajna, a prostytutki są włączone w system ubezpieczeń socjalnych. Ustawa nie przyniosła nic kobietom przymuszanym do tego zawodu, związała ręce policji, która choć wie, że wielu kobietom jest w niewoli w burdelach źle, to jednak nie może pomóc, bo prostytucja nie podlega karze, a zastraszone kobietey nie chcą zeznawać. I wszystko, mimo licznych kontroli w burdelach (w Bawarii wolno policji kontrolować burdele), spełza na niczym. Dziewczyny wegetują wykorzystywane przez swoich sutenerów, wykonując niewolniczą pracę. Czy to ma być praca? Sexarbeiterin?